Ze smutkiem zawiadamiamy, że w dniu 14 lipca 2021r. przeżywszy lat 97, odszedł do Pana ś.p. Stanisław Hulboj. Msza Pogrzebowa odbędzie się w sobotę 17.07.2021r. o godz. 11:00 w Kościele Parafialnym w Rajczy.
Fundacja Most Pamięci współpracowała z ś.p. Stanisławem, udało nam się zarejestrować część jego wspomnień.
Poniżej fragment artykułu do gazety „Most Aktywnego Seniora”
Druga woja światowa na stałe zapisała się w pamięci tych, którzy przeżyli. Również i mieszkańców Rajczy. Jednym z nich jest Stanisław Hulboj, który podzielił się z nami swoimi wspomnieniami.
Nazywam się Stanisław Hulboj. Urodziłem się 1924 roku w Rajczy i tu przebywałem do końca wojny. Skończyłem szkołę podstawową w Rajczy, a po wojnie dopiero wyruszyłem świat. Mieszkałem w Kłodzku, gdzie uczęszczałem do liceum pedagogicznego. Gdy poznałem swoją przyszłą żonę – wyjechaliśmy do Szczecina i tam mieszkaliśmy około 30 lat. Wróciliśmy tutaj do moich rodzinnych stron już jako emeryci. W czasie wojny pracowałem jako rolnik na polach, które Niemcy nie użytkowali. Był to ciężko dostępny teren, wszystko trzeba było na plecach wnosić i wynosić. W takim terenie pracowałem na polach i byłem zarejestrowany jako rolnik. Gdy tylko wojna się skończyła, za wszelką cenę chciałem opuścić Rajczę, bo w polu praca była bardzo ciężka. Nie było maszyn rolniczych. Trzeba było wziąć kosę do ręki i kosić, grabie i roztrząsać, wieszaki wbijać, aby siano suszyć. Tak samo było ze zbożem, wszystko było dosyć ciężkie, ale dla mnie to było lepsze aniżeli wyjechać do Niemiec na roboty.
Starszy brat jeździł do pracy do Królewskiej Huty. Pewnego razu podczas rewizji w pociągu zgarnęli go, bo wiózł brzytwy dla fryzjera, który tutaj golił i uznano, że jest związany z partyzantką. Momentalnie zabrali go do obozu koncentracyjnego. Tym bardziej pozostało nam w domu tylko pracować, by od czasu do czasu można było wysłać jakąś paczkę dla niego. Szczęśliwie wrócił do domu, ożenił się, jednak krótko żył – przebywanie w obozie wywarło na jego życiu za duży ślad.
Było pewne, że będzie wojna. W 1938 r. tutaj był punkt krotoszyński. Nas, jako dzieci, bardzo interesowało ich uzbrojenie i często tam chodziliśmy.
W pewnym momencie całe wojsko wyjechało z Rajczy w kierunku granicy. Wtedy też od strony słowackiej było słychać wystrzały i od rana do wieczora „karabiny grały”. Jeszcze nic nam nie groziło, ale byliśmy podenerwowani, bo cały dzień było słychać to łomotanie. Po jakimś czasie wszystko się skończyło. W ostatnią niedzielę sierpnia, w samo południe tu, w Rajczy, pojawiło się wojsko Obrony Narodowej. Tam gdzie obecnie jest GOK, tam było ich siedzisko, gdzie spożywali obiad. W pewnym momencie nadleciał samolot niemiecki. Leciał tak nisko, że byliśmy przekonani, iż nasi będą do niego strzelać. Nie było ani jednego strzału. Byliśmy oburzeni tym faktem, ludzie krzyczeli: „my byśmy go grabiami ściągnęli z tego lotu, a wy nie umieliście strzelać do niego?”. Żołnierze odpowiedzieli, że nie było rozkazu, żeby strzelać.
Na ten czas rodziny żydowskie i polskie, które były bogate, zaczęły się wyprowadzać za Bielsko, bo Węgierska Górka była uzbrojona i zanosiło się, że tu będzie jedno wielkie pole bitwy.
W piątek nadleciał kolejny niemiecki samolot, przeleciał nad górami i oddał kilka strzałów. Nasi wyskoczyli z lasu i trochę postrzelali. Samolot poleciał dalej i na tym był koniec. Minął piątek, w Rajczy cisza, nie było wojska, policji. W soboty nadjechały 3 niemieckie motory. Podjechały do mostu, który jest w Rajczy. On był wtedy betonowy. Żołnierze zatrzymali się i rozglądali, my jako chłopcy siedzieliśmy na trawniku i przyglądaliśmy się, co się dzieje. Mieli takie czarne hełmy na głowie, wysiadło ich dziewięciu. Część z nich poszła pod most sprawdzić, czy nie jest podminowany. Most nie był zaminowany, przejechali, a za nimi były 3 ciężarówki. Dojechali do granicy Rajczy z Milówką i tam jest taki spust wody, gdzie w rurach były miny. Jeden z samochodów był bardzo ciężki, wjechał na to miejsce i wyleciał w powietrze. Później to się już wszystko zaczęło… z Węgierskiej Górki strzały leciały cały czas…